20 listopada 2016

,,Niespełnione talenty - Robinho"



Dzisiejszy tekst zamierzam poświęcić wielkiemu brazylijskiego piłkarzowi. I nie chodzi tu wcale o Neymara czy Ronaldinho, który mógłby znaleźć się w niniejszym artykule. W końcu również i on stracił wiele z powodu afer pozaboiskowych. Postanowiłem napisać o gwiazdce wywodzącej się z Santosu. Jeśli chodzi o poziom i porównanie, ten zawodnik to taki Neymar sprzed dziesięciu lat. Ogrom talentu, który trafił z Brazylii do Hiszpanii. Wydawało się, że jest w stanie sięgnąć po najwyższe laury i na długo zagościć w czołówce najlepszych zawodników świata. Te rajdy wraz z przyspieszeniem, drybling i technika - potrafił czarować jak mało kto. A jednak przepadł, na schyłku kariery trafił do Atletico Mineiro. Rozrywkowy tryb życia, liczne balangi, dziewczyny, alkohol, imprezy. Połączenie Mario Balotellego i wspomnianego wyżej Ronniego. Róbson de Souza, po prostu Robinho. Zapraszam do lektury.
Urodził się 25 stycznia 1984 roku w São Vicente, w państwie produkującym wyśmienitych piłkarzy oraz kawę. W wieku sześciu lat dołączył do lokalnej drużyny dziecięcej Beira-Mar i już w pierwszym sezonie zdobył mistrzostwo. W 1993 r. zwrócił na siebie uwagę strzelając w lidze futsalu 73 gole dla zespołu Portuários. W 2002 roku dołączył do seniorskiego składu Santosu, który akurat zdobył mistrzostwo kraju. Dwa lata później został uznany za najlepszego zawodnika ligi, co przełożyło się na debiut w dorosłej reprezentacji Brazylii. Gra w jednym z najlepszych klubów brazylijskich przyniosła mu sławę. W końcu to on dołożył dużą cegiełkę do zdobycia dwóch tytułów mistrzowskich.
Zainteresowanie nim wzrastało. 31 lipca 2005 roku podpisał kontrakt z Realem Madryt, który przelał na konto Santosu 24 miliony euro. Wszystko toczyło się błyskawicznie. Droga na szczyt stanęła przed nim szerokim otworem. Już 28 sierpnia zadebiutował w barwach Królewskich. W spotkaniu z Cádiz wszedł na 20 minut i zagrał w rytmie samby, jak na latynosa przystało. W końcu trafił tu na swojego rodaka i zarazem świetnego fachowca, Vanderleia Luxemburgo oraz na wybitnych piłkarzy, Ronaldo i Roberto Carlosa. Przed sezonem do ekipy Galacticos dołączyli też Cicinho oraz Julio Baptista. W takim towarzystwie nie miał prawa na nic narzekać, jedynie co mógł to skupić się na aklimatyzacji w nowym otoczeniu. W pierwszym sezonie zaliczył 37 występów, w których zanotował 8 goli i 5 asyst. Trzeba pamiętać, że nie zawsze stanowił pierwszy wybór trenera. Mając za konkurentów Raúla czy Luísa Figo był raczej skazany na ławkę rezerwowych. Ale gdy już wchodził to grał koncerty i popisywał się sztuczkami, które miał opanowane do perfekcji.
https://youtu.be/C-Ud21Unqac 

Problemy zaczęły się, gdy stery Królewskich objął Fabio Capello. Zarzucił on młodej gwiazdce lenistwo, a bomba wybuchła. Brazylijczyk stanowił niezbędny element w układance, bo potrafił coś wnieść do gry wtedy gdy drużynie nie szło. Jednak jego tryb życia, który ewidentnie zakładał imprezowanie dał o sobie znać, tak samo jak zarzuty, że nie spędza wieczorów na regeneracji organizmu. Robinho nie wytrzymywał ciśnienia. Dochodziło do incydentów z jego udziałem, tak jak ten z Thomasem Gravesenem podczas jednego z treningów. U Włocha grywał rzadziej, słabsza forma nie była spowodowana dziełem przypadku. Regularnie przychodził na treningi w stanie wskazującym na spożywanie alkoholu. Wkrótce Capello na ławce trenerskiej zastąpił Bernd Schuster, więc wydawało się, że brazylijski skrzydłowy odżyje na nowo. Tak się jednak nie stało, zaczął sam podpisywać na siebie wyrok. Problemy narastały, nie do końca zdawał sobie sprawę dla jak wielkiego klubu gra.
W październiku 2007 roku rozkręcił imprezę o jakiej jeszcze długo mówiło się i w Hiszpanii, i w jego ojczyźnie. Po reprezentacyjnym meczu z Ekwadorem, Robinho wraz ze swoim kumplem od tańców Ronaldinho, zawładnęli jednym z najmodniejszych klubów w Rio de Janeiro. Panowie zaprosili całą drużynę, skołowali tyle dziewczyn, ile tylko pomieścił klub, a za wszystkie przyjemności płacić miała młoda gwiazdka Realu. Jego narzeczona siedziała w tym samym czasie w domu, będąc w piątym miesiącu ciąży. Świadczy to tylko o nieodpowiedzialności Robinho.
Problemy wychowawcze z zawodnikiem stanowiły problem dla działaczy, więc postanowiono się go pozbyć. O transfer mocno zabiegała Chelsea, która rozpoczęła nawet kampanię sprzedaży koszulek. Sęk w tym, że zarówno tą akcję jak i wypowiedzi o przyszłych kolegach oraz zachwalanie możliwości składu, można było wyrzucić do kosza. W ostatnim dniu letniego okienka transferowego w 2008 roku, Robinho trafił na Wyspy, ale do Manchesteru City. Kwota transakcji wyniosła 43 mln euro. Całkiem sporo, jak za kogoś kto zarywa noce. Oferta The Citizens kusiła finansowo, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jestem bardzo ciekawy czy również zadajecie sobie to pytanie co ja, ile swojej pensji Robinho przeznaczył na imprezy, dziewczyny i alkohol?
Jego nawyki w Manchesterze wcale się nie zmieniły. Potrafił trenować i zarazem dobrze się bawić, spędzając czas poza boiskiem. O jednym z jego incydentów było naprawdę głośno. Po jednym z wieczorów w Leeds, gdzie bawił wówczas piłkarz, oskarżony został o to, że 14 stycznia 2009 roku miał próbować zgwałcić 18-letnią dziewczynę. Zawodnik trafił na komisariat, został przesłuchany, pobrano jego ślady DNA, ale ostatecznie oczyszczono go z zarzutów.
Wracając do piłki, pierwszy sezon w nowym zespole ponownie okazał się udany. Strzelił czternaście bramek, dołożył pięć asyst, a szejkowie z satysfakcją patrzyli na faceta, którego zakupili za grube petrodolary. Kolejny nie należał już do najlepszych, dziesięć występów bez gola. W związku z tym postanowiono wypożyczyć go do Santosu, a następnie wytransferować do Milanu, który wydał na niego 18 mln euro. W Mediolanie spotkał swojego kompana do baletów, czyli Ronaldinho. We dwoje tworzyli naprawdę znakomity duet, zarówno na murawie, jeśli tylko im się chciało i mieli na to siłę, a także na parkiecie. Pierwszy sezon znowu najlepszy, ponownie... czternaście bramek. Później zjazd, sześć goli, dwa i trzy. Wytrwał w europejskiej stolicy mody aż pięć lat i na pewno sowicie opłacił tamtejsze kluby. Krótko mówiąc, zostawił swoje.
Dalszy etap jego kariery to skok na kasę do Chin. W Guangzhou Evergrande spędził nieco ponad pół roku, skąd przeniósł się do ojczyzny. Tym razem wybrał Atletico Mineiro i spisuje się tam całkiem nieźle. W siedemnastu ligowych występach uzbierał dziewięć trafień i dorzucił cztery asysty. Oczywiście warto wspomnieć o kadrze narodowej, dla której zagrał 99 razy i strzelił 28 goli. Swoje ostatnie trafienie w narodowych barwach zanotował podczas zeszłorocznej edycji Copa América w meczu z Paragwajem.
Dwudziestego piątego stycznia będzie obchodzić trzydzieste trzecie urodziny. Zastanawiam się czy to już dojrzały mężczyzna, a może dalej dziecko, które potrzebuje się bawić? Przecież gdyby jego przebłyski szły w parze z poukładaną głową, mielibyśmy skrzydłowego klasy światowej. Nie zapominajmy, że i tak wiele osiągnął, a jego nazwisko zostanie zapamiętane w annałach futbolu. Pytanie tylko czy z tej dobrej czy z gorszej strony?

08 sierpnia 2016

,,Wspomnień czar: Igrzyska Olimpijskie Barcelona 1992"

Od lewej: Tomasz Łapiński, Luis Enrique i Dariusz Gęsior, na dole Aleksander Kłak

8 sierpnia 1992 roku, czyli równo 24 lata temu, polscy piłkarze zdobyli srebrny medal Igrzysk Olimpijskich. W finale ulegli 2:3 drużynie gospodarzy. Był to ostatni tak udany występ naszej reprezentacji w turnieju rangi olimpijskiej. W ten jubileuszowy dzień chciałbym przypomnieć wszystkie spotkania Polaków na czempionacie w Barcelonie.
Drabinka została ułożona pomyślnie dla nas. W grupie trafiliśmy na Włochów, USA oraz Kuwejt. W pierwszym meczu na imprezie pokonaliśmy tych ostatnich 2:0. Kolejne starcie odbyło się w Barcelonie z Włochami. Wygraliśmy gładko 3:0 po golach Juskowiaka, Stańka i Mielcarskiego. Przed ostatnim spotkaniem mieliśmy zapewniony awans. Potyczka ze Stanami Zjednoczonymi skończyła się remisem 2:2. W Saragossie rozegraliśmy dwa mecze, z Kuwejtem i USA. Jak się okazało, Polacy powrócili do Barcelony i na murawie Camp Nou pojawili się jeszcze trzykrotnie.
W następnej rundzie, czyli ćwierćfinale trafiliśmy na Katar - 2:0 do przodu i awans do półfinału, w którym to daliśmy lekcję Australijczykom. Wynik 6:1 zdecydowanie pokazał kto był drużyną lepszą. Andrzej Juskowiak uzyskał w tym meczu hat-tricka, a Wojciech Kowalczyk zgromadził na swoim koncie dwa trafienia. W finale mieliśmy spotkać się z Hiszpanią, czyli organizatorami całego olimpijskiego przedsięwzięcia.



Wynik otworzył Kowalczyk w doliczonym czasie gry pierwszej połowy. Po bramkach Abelardo i Kiko przegrywaliśmy, ale w 75. minucie odpowiedział Ryszard Staniek. Gdy wydawało się, że nadszedł czas dogrywki, tym razem to my straciliśmy gola w końcówce, pozbawiającego nas jakichkolwiek szans na ripostę. Kiko dobił nas w najmniej oczekiwanym momencie i nie pozostawił nadziei na finałowy triumf. Jednak sam turniej w naszym wykonaniu przeszedł do historii. Po raz trzeci i zarazem ostatni, sięgneliśmy po medal Igrzysk Olimpijskich. Wcześniej miało to miejsce w 1972 roku w Monachium, kiedy to zdobyliśmy złoto oraz w 1976 roku w Montrealu. Wtedy pozostał niedosyt, tak samo jak po decydującej batalii z La Roja. Z upływem lat coraz bardziej doceniamy złote czasy polskiej piłki. Dzisiaj obchodzimy dwudziestą czwartą rocznicę tego meczu, a występu polskiej reprezentacji piłkarskiej na boiskach w Rio De Janeiro, idzie nam ze świecą szukać, nie mówiąc już o medalu, bo tego będziemy zapewne musieli wypatrywać z utęsknieniem, spoglądając wstecz na miniony wiek...

  • Zawodnicy: Dariusz Adamczuk, Marek Bajor, Jerzy Brzęczek, Dariusz Gęsior, Marcin Jałocha, Andrzej Juskowiak, Aleksander Kłak, Andrzej Kobylański, Wojciech Kowalczyk, Marek Koźmiński, Tomasz Łapiński, Grzegorz Mielcarski, Ryszard Staniek, Piotr Świerczewski, Mirosław Waligóra, Tomasz Wałdoch
  • Rezerwowi (nie grali w turnieju): Dariusz Koseła, Arkadiusz Onyszko, Dariusz Szubert, Tomasz Wieszczycki

29 lipca 2016

Wywiad z trenerem Adrianem Trojanowskim























Podczas obozu bramkarskiego w Dębicy miałem zaszczyt poznać trenera Adriana Trojanowskiego. Co tu dużo mówić, okazał się być równym gościem. Podczas dziesięciu dni pracy z nim nauczyłem się nowych rzeczy. Zauważyłem u niego ogromny profesjonalizm. Treningi z takim fachowcem to niesamowity kapitał i multum wskazówek na przyszłość. Oczywiście postanowiłem wykorzystać do maksimum czas spędzony u jego boku i wpadłem na pomysł, aby zrobić z nim wywiad. Początkowo u trenera pojawiły się pewne obawy czy coś z tego wyjdzie, ale spieszę poinformować, że wszystko wyszło pomyślnie i opłaciło się nagrać naszą rozmowę. Efekty do ocenienia wywiadu pozostawiam Wam poniżej, zapraszam!
- Zapewne niewielu czytelników słyszało o karierze trenera, dlatego prosiłbym o krótką wypowiedź w jakich drużynach trener występował.
- A.T.: Występowałem jako bramkarz przez jedną rundę w IV lidze w KKSie Kalisz, po czym nabawiłem się kontuzji kolana i zakończyłem swoją przygodę z piłką.
- I zajął się trener szkoleniem bramkarzy.
- A.T.: Dokładnie. Kończąc AWF w Gorzowie na trzecim roku, obrałem kierunek trenerski i wiedziałem, że tylko to mnie interesuje.
- W jakich zespołach pełnił trener tą funkcję?
- A.T.: Zacząłem w okręgówce w KKSie Kalisz, moim rodzimym klubie. Awansowaliśmy stamtąd do IV ligi. Później dostałem propozycję z drugoligowej Calisii Kalisz, aby dołączyć do sztabu trenerskiego Sławomira Majaka, byłego reprezentanta Polski i piłkarza Widzewa Łódź czy Hansy Rostock.
- Które cechy są największymi atutami u bramkarzy według trenera?
- A.T.: Na pewno wzrost odgrywa ważną rolę. Nawet mówi się, że granica przyzwoitości u bramkarzy to jest 186 cm. Niższym bramkarzom jest się ciężej przebić, chociaż są przykłady jak Casillas, Navas czy Jérémie Janot, jednak są to wyjątki.
- Przejdźmy do zespołu KKSu Kalisz. Czy uważa trener, że jest potencjał chociażby na pierwszoligową drużynę?
- A.T.: Obecnie grają w III lidze, gdzie trenerem jest mój bardzo dobry kolega - Piotrek Morawski, młody, obiecujący trener. Dużo czynników składa się na sukcesy - zarząd klubu, piłkarze, cała otoczka, do tego ważne są finanse. Przez brak funduszy na dalsze funkcjonowanie rozpadła się drugoligowa Calisia. Zabrakło pieniędzy i niestety musieli rozwiązać drużynę seniorów.
- Ten sam przypadek był w klubie z mojego miasta, Dolcanie Ząbki.
- A.T.: Najświeższy przykład z poprzedniego sezonu, gdzie drużyna wycofała się już po rundzie jesiennej. Uważam, że takie miasto jak Kalisz zasługuje co najmniej na drugą ligę. Dużo jest firm, które mogą kłaść pieniądze i sponsorować drużynę, ale żeby tak było musi grać kilka czynników. Ze swojej strony życzę powodzenia trenerowi Morawskiemu i wierzę w niego. Po tym jak przejął drużynę, KKS awansował do 1/16 Pucharu Polski i zmierzy się tam z Pogonią Szczecin. Będę trzymał kciuki za KKS Kalisz, ponieważ jest to mój ukochany klub.
- A jakiś inny europejski?
- A.T.: Z europejskich zawsze lubiłem Juventus. Kiedy byłem małym chłopcem miałem koszulkę Alessandro Del Piero, dziesiątkę w czarno-białe pasy.
- A czasy Platiniego albo Bońka?
- A.T.: Nie pamiętam takich czasów. Moje pierwsze wspomnienie z piłką nożną to Mistrzostwa Świata 94' w USA, kiedy to Brazylia wygrała z Włochami po karnych. Bronili wtedy Taffarel oraz Pagliuca.
- Karnego nie strzelił Baggio, a już wtedy na ławce siedział Ronaldo.
- A.T.: To była mega ekipa. Brazylijczycy posiadali znakomity skład, a Ronaldo był najmłodszym uczestnikiem turnieju.
- Która reprezentacja zrobiła największe wrażenie na trenerze podczas Euro 2016?
- A.T.: Polska oczywiście. Wierzyłem, że są w stanie przejść do następnej fazy rozgrywek, ale niestety nie udało się. Karne to loteria.
- Nie wiadomo na kogo padnie, tym razem padło na Błaszczykowskiego.
- A.T.: No niestety, ale i tak dużo osiągnęliśmy. Kuba w przeciągu mistrzostw zrobił wiele dobrego dla drużyny i nikt nie powinien mieć do niego żadnych pretensji.
- Gdyby nie jego tak dobra postawa, nie dotarlibyśmy do ćwierćfinału. Warto też podkreślić formę Łukasza Fabiańskiego.
- A.T.: Dokładnie. Łukasz zagrał według mnie bardzo dobry turniej. Dla mnie górował nad naszymi bramkarzami przede wszystkim grą na przedpolu. Łukasza znam osobiście i wiem jaki postęp zanotował, jak trenował, na jakich aspektach się skupiał oraz jakie ma ambicje. Myślę, że jeszcze parę ładnych lat pobroni. Podczas turnieju udowodnił też, że to iż został posadzony przed pierwszym spotkaniem na ławce, to on na to nie zasłużył. Chwała i szacunek dla niego za to, że się nie poddał. Wszedł do bramki na mecz z Niemcami i potrafił bronić na bardzo wysokim poziomie.
- Selekcjoner Adam Nawałka dał mu trochę pstryczka w nos ogłaszając, że golkiperem numer jeden podczas imprezy będzie Wojtek Szczęsny.
- A.T.: Troszeczkę tak, ale taka jest piłka. Trener Nawałka podjął taką decyzję jaką podjął i tak się potoczyło, że Łukasz wskoczył do bramki i dla mnie był jednym z lepszych bramkarzy na turnieju. I nie mówię tego ze względu na to, że go znam tylko dlatego, że grał naprawdę dobrze.
- Chciałbym podziękować za rozmowę. Moim dzisiejszym gościem był trener Adrian Trojanowski.
- A.T.: Dziękuję bardzo.
P.S. Rozmowa została przeprowadzona w Dębicy 26 lipca br.

15 lipca 2016

Podsumowanie Euro 2016

Mamy lidera w osobie Edera

Za nami koniec francuskiej imprezy. Była ona nietypowa, ale co najważniejsze bezpieczna. Impreza sprzed czterech lat odbywająca się w Polsce i na Ukrainie to organizacyjnie absolutny top i Francuzom nie udało się tego osiągnięcia pobić.
Nieoczekiwaną postacią pierwszoplanową finału został Eder. Fernando Santos wprowadził go na plac w miejsce Renato Sanchesa i ta decyzja okazała się być strzałem w dziesiątkę. W dogrywce to właśnie on strzelił decydującą bramkę na wagę triumfu w Mistrzostwach Europy! Ponad 75 tysięcy widzów było świadkami dramatu Cristiano Ronaldo. Mimo, że nie rozgrywał porywającego turnieju to w każdej chwili widać było kto w tym wozie pociąga za lejce. Wszystko co złe rozpoczęło się od niewinnego wejścia Dimitriego Payeta. Już wiadomo, że Portugalczyk ma pauzować około dwóch miesięcy, stwierdzono u niego uszkodzenie więzadła pobocznego w lewym kolanie. CR7 próbował kontynuować finałową grę, ale kolano dawało mu się we znaki.  W 25. minucie zmienił go Ricardo Quaresma. Jak się okazało, wyszło to Portugalczykom na dobre, ponieważ potrafili zewrzeć szyki i nie dopuścili do utraty bramki. Świetne zawody rozgrywał Rui Patricio (wg mnie zdecydowanie piłkarz meczu!). Jednak ani w dziesiątej ani też w 66. minucie Griezmann nie znalazł sposobu na pokonanie bramkarza Sportingu Lizbona. Jego pierwsze uderzenie głową fantastycznie wybronił Patricio, a druga próba okazała się minimalnie niecelna. Groźne strzały oddawał też Sissoko, jednak golkiper spisywał się bez zarzutu. W sukurs przyszedł mu też słupek, kiedy to w 92. minucie Andre-Pierre Gignac był o włos od zdobycia gola. Portugalczycy dociągnęli jednak do dogrywki, w której to wysłali pierwsze tak groźne ostrzeżenie dla Hugo Llorisa. Piękne uderzenie z rzutu wolnego zatrzymało się jednak na poprzeczce.
Wprowadzony w 79. minucie Eder dał dobrą zmianę. Potrafił się zastawić i utrzymać przy piłce, czego owocem był strzelony gol. Od 109. minuty Francuzi wiedzieli, że tytuł ucieka nieubłaganie. I tak się stało - podzielili los Portugalii gospodarza Euro 2004, która przegrała w finałowym starciu z Grecją. Przerwana została passa meczów bez porażki na turniejach rangi mistrzowskiej rozgrywanych w kraju nad Sekwaną. Po półfinałowym zwycięstwie z Niemcami stanęło na osiemnastu spotkaniach. Seria została zapoczątkowana na ME w 1984 roku, kiedy to Michel Platini uzbierał w dorobku rekordowe dziewięć bramek. W mundialu w 1998 roku Trójkolorowi również przeszli jak burza i nie poznali goryczy porażki. Dopiero za trzecim razem, po decydującym starciu na Saint-Denis z ekipą Portugalii, Paryż utonął we łzach.

Jedenastka turnieju

Neuer - Glik, Bonucci, Boateng - Błaszczykowski, Krychowiak, Ramsey, Sanches, Payet - Griezmann, Bale
Neuer poza wpadką w półfinałowym starciu był praktycznie bezbłędny. Patricio poza finałem miewał przebłyski, ale postanowiłem rozpatrywać bramkarzy pod kątem puszczonych goli. Stąd w pierwszym rzędzie stawiam Neuera i Buffona, a dopiero za nimi Patricio, Fabiańskiego i Llorisa. Każdy wie, że to klasowi golkiperzy, a o ich miejscach decydowały detale, a więc Niemiec dalej na topie.
Z obrońców można wyróżnić najlepsze duety mistrzostw, czyli Hummels - Boateng, Pazdan - Glik oraz Chiellini - Bonucci. Aby nagrodzić każdy z tych bloków, znalazłem miejsce dla jednego defensora spośród tych trzech reprezentacji. W mojej ocenie najlepszymi bocznymi byli Giaccherini i Piszczek.
Czas na pomoc, czyli najtrudniejszy wybór. W swojej pierwszej wersji wybrałem Piszczka zamiast Kuby, a więc także inne ustawienie. Postanowiłem przejść na 3-5-2, aby docenić Błaszczykowskiego. Piszczu był bardzo dobry, ale Kuba asekurował świetnie, do tego bronią go liczby, więc mam nadzieję, że zrozumiecie mój wybór. To samo tyczy się reprezentacji, które zaszły dalej od Polski. Powiedzcie, czy rywale Francuzów do półfinału byli strasznie wymagający? Albo czy triumfatorzy Euro czyli Portugalczycy, mieli w swoim zespole jakąś jasną postać przez calutki turniej, oprócz nastoletniego Sanchesa? Wydaje mi się, a właściwie jestem pewny, że nie! Poza jednorazowymi występami jak Ronaldo z Węgrami (dla niego pikuś!) czy Patricio z Francją (fakt, że w finale więc szacun). Docenić można Kroosa, Hamsika, Nainggolana, Naniego oraz Hazarda.
Atak to duet Bale - Griezmann, chociaż obaj są chyba bardziej przywiązani do skrzydeł. Jednakże utwierdzili nas w przekonaniu, że potrafią być liderami swoich nacji. Tu raczej nie ma nad czym dyskutować, mają za sobą fenomenalny turniej.
Kto najbardziej rozczarował? Proponuję następujące zestawienie: Hart - Dragović, Ramos, Cana - Sterling, Muller, Turan, Jarmołenko - Kane, Ibrahimović, Lewandowski
Sądzę, że każdy z powyższych zawodników miał wyższe ambicje co do swojej indywidualnej postawy, ale żeby nie było - większość z nich odbuduje się po nieudanych mistrzostwach i znowu zacznie błyszczeć formą w klubie. Jestem o tym święcie przekonany.
Poniżej skróty wszystkich bramek Euro 2016 z polskim komentarzem.

Niespodzianki

Największa to oczywiście Islandia. Chyba nikt się nie spodziewał, że są w stanie dojść aż do ćwierćfinału. Grupowi rywale, czyli Austriacy i Węgrzy byli w ich zasięgu, ale pokonanie Anglii przez kraj położony jeszcze bardziej na północ to już nie lada sensacja. Mówimy o występie na wielkim turnieju, na którym Islandczycy debiutowali. Już w fazie eliminacji okazali się być groźni nawet dla Holendrów, teraz ich postawa przerosła najśmielsze oczekiwania. Lars Lagerbäck zbudował silną ekipą w oparciu o Arona Gunnarssona i Gylfiego Sigurdssona. Wraz z graczami pokroju Birkira Bjarnasona czy Kolbeinna Sigthorssona powstał kolektyw. Francja pokazała swoją siłę wygrywając 5:2, jednak Euro w wykonaniu Islandii na zawsze zapadnie w mojej pamięci.
Druga w kolejności jest Walia, a znakomicie zagrała dwójka Aaron Ramsey - Gareth Bale. W obronie dzielił i rządził kapitan Swansea, Ashley Williams. Warto zauważyć, że był to udany turniej dla zawodników tego klubu - Fabiańskiego, Williamsa oraz Sigurdssona. Do tego obecny gracz Lille, Eder do niedawna również terminował w walijskim zespole. Szkoleniowiec Chris Coleman niewątpliwie zwrócił na siebie uwagę drużyn z Premier League. Pięknie wyeksponował zalety swojej ekipy, a ukrył wady. To samo uczynił Antonio Conte z reprezentacją Włoch. Walia uległa 0:2 Portugalii w półfinale, ale kibice witali ich w kraju jak bohaterów. Podobnie było też w przypadku Islandczyków.
Dwie drużyny ze wschodu, czyli Rosja, a także Ukraina chciałyby jak najszybciej zapomnieć o minionych rozgrywkach, które wyłaniają najlepszą ekipę na Starym Kontynencie co cztery lata. Dramatycznie słaba postawa nie mogła uciszyć konfliktów, które wyszły na jaw już przed samym turniejem. A już w trakcie niego okazało się, że w szatni Ukraińców znaleziono nie tylko puszki po piwach, ale również strzykawki. Bez komentarza.
Z reprezentacją Rosji nie jest najlepiej. Mundial w ich państwie zaczyna się już za dwa lata, a ci nie mają drużyny. Gdyby jeszcze było mało, to na dodatek głośno jest o aferach związanych z braniem dopingu przez lekkoatletów. Pewne jest też, że na Igrzyskach w Rio nie zobaczymy Marii Szarapowej.

Postawa Polaków

Natomiast wracając do spraw czysto piłkarskich, czas napisać kilka słów o postawie Polaków. Podczas meczów mogliśmy czuć autentyczną dumę. Jako jedyna nacja ani przez minutę (!) nie musieliśmy odrabiać strat. Niebywałe co z tą kadrą uczynił Adam Nawałka. Naprawdę zabrakło niewiele, abyśmy doświadczyli batalii o finał Polska - Walia. Jeden karny, który przesądził o wszystkim... Ale Kuba Błaszczykowski sam zdaje sobie sprawę z tego, że taka bywa piłka. Cieszmy się z tego gdzie zaszliśmy, bo gdyby nie jego trafienia to zapewne ćwierćfinał stanowiłby niespełnione marzenie. Nawet Robert Lewandowski i Arkadiusz Milik nie udźwignęli ciężaru zdobywania bramek spoczywającego na ich barkach. Sam Milik, jak każdy widział, powinien z tych zmarnowanych sytuacji uzbierać z 5 trafień. To na pewno nie była ta forma, której oczekiwali kibice. Łącznie dwa gole w ich dokonaniu, wrażenia na nikim na pewno to nie zrobiło. Pochwały należą się wszystkim defensorom (Jędza, Pazdan, Glik, Piszczek). Straciliśmy tylko dwa gole, najmniej spośród uczestników Euro.
Na koniec o Łukaszu Fabiańskim. Mecz ze Szwajcarią to jeden z dwóch wspaniałych popisów bramkarzy na tych mistrzostwach. Drugie tak wyjątkowo dobre zawody (spektakularne!) rozegrał tylko Rui Patricio w finale. Wiem co mówię, ponieważ sam patrzę z perspektywy golkipera, który ma odrobinę pojęcia o tym co mówi. Gdyby nie Fabiański nie byłoby ćwierćfinału. Kontuzja Wojtka Szczęsnego odniesiona w starciu z Irlandią Północną otworzyła Łukaszowi furtkę do przeżycia swojej własnej przygody na tym turnieju. Było to niesamowite przeżycie oglądać w dogrywce jak reprezentacyjny bramkarz broni główkę na refleks Derdiyoka. Za to wielki szacun, tak samo jak za obrony strzałów Ricardo Rodrigueza czy Ozila. A o tych karnych lepiej już zapomnieć. Dzięki Łukasz.

29 czerwca 2016

Z jakich wydarzeń zapamiętam tegoroczne Copa America i Euro 2016?

Końcówka czerwca to czas ostatecznych rozstrzygnięć w turnieju, który zorganizowano w USA. Po zeszłorocznym triumfie na własnej ziemi, reprezentacja Chile uchodziła za jednych z faworytów zmagań. Posiadając w składzie znakomitego technika jakim jest Alexis Sanchez, skutecznego Eduardo Vargasa oraz kontrowersyjnego ale zarazem genialnego Arturo Vidala, można myśleć o laurach. Do tego dochodzi także solidna obrona i bramkarz Barcelony Claudio Bravo. 
Jeśli miałbym zanalizować z jakich sytuacji zapamiętam tegoroczne rozgrywki to byłyby to:
- fatalne pomyłki sędziowskie (dotyczy to nawet spotkania finałowego, kiedy arbiter wykluczył Marcelo Diaza oraz Marcosa Rojo)
- sztuczne nawierzchnie boisk, ale również spora ilość kibiców na trybunach
- wpadki faworytów - kiepskie występy Urugwaju i Brazylii (brak Suareza i Neymara widoczny gołym okiem)
- zawodzący Higuain w decydującym momencie w kolejnym już meczu finałowym
- czwarty przegrany finał Messiego w barwach Albicelestes (3x Copa, raz finał MŚ)

Gerardo Martino nie chciał przemęczać swojej gwiazdy. Gdy Leo Messi wchodził w meczach na ostatnie pół godziny widać było u niego świeżość i chęć gry. Turniej zakończył z dorobkiem pięciu goli i czterech asyst. Rozgoryczony finałową porażką postanowił zakończyć karierę reprezentacyjną i w barwach narodowych już nie zagra. Jednakże warto odnotować, że podczas turnieju został najlepszym strzelcem w historii Argentyny, bijąc rekord 54. trafień Gabriela Batistuty.
Biało-niebiescy przeszli przez fazę grupową jak burza, pokonując w niej m.in. Chile 2:1. Jednak największy wynik tych mistrzostw ustanowili właśnie gracze La Roja w meczu z Meksykiem, ogrywając go aż 7:0. W półfinale Albicelestes rozjechali jak walec gospodarzy imprezy 4:0. Natomiast Chile zwyciężyło Kolumbię 2:0 i doczekaliśmy się powtórki finału sprzed roku. Na rewanż szczególnie ostrzył sobie zęby Messi, ale sztuka wygrania trofeum z Argentyną znowu nie powiodła mu się. Jeśli chodzi o innych kandydatów do zdobycia tytułu, Brazylię, to remis z Ekwadorem, zwycięstwo 7:1 ze słabiutką drużyną Haiti oraz porażka z Peru nie może nikogo satysfakcjonować w tym kraju. Zwłaszcza jeśli zawodnicy prezentują taką padakę. Jakby było mało, sędzia postanowił pomóc rywalom uznając nieprzepisowo zdobytą bramkę i jasne stało się, że Canarinhos zostali bez trenera niespełna dwa miesiące przed Igrzyskami w Rio. Dungę zastąpi Tite, z którym to nienajlepsze relacje prowadził Neymar. O tym, że z brazylijską piłką nie jest najlepiej, wiele mówi to, że Chińczycy namawiają brazylijskie gwiazdeczki do transferów. I nie są w tych rozmowach całkowicie bez szans. Ofiarą takich operacji mogą stać się Hulk czy Gabriel Barbosa.
Najgorzej wypadł Urugwaj. Przegrane z Meksykiem oraz Wenezuelą spowodowały to, że przed trzecim spotkaniem grupowym z Jamajką, Urusi mogli już bukować bilety powrotne do Montevideo. Wściekłości nie krył Luis Suarez, który pięścią uderzył kilkakrotnie w plastikową szybę na ławce rezerwowych. Stało się tak, gdy selekcjoner Tabarez dokonał trzeciej i zarazem ostatniej zmiany w starciu z Wenezuelą. El Pistolero rozgrzewał się na marne przez 10 minut, a jego wejście na plac nie doszło do skutku. Kontuzja nie pozwoliła snajperowi pojawić się na murawie choćby w ostatnim meczu jego reprezentacji na tym turnieju.

***

Od 10 czerwca trwają Mistrzostwa Starego Kontynentu. Francuzi jacy są tacy są, krótko mówiąc mało gościnni. Tak bez owijania w bawełnę. Jednak turniej na ich boiskach może się podobać. Z jakich wydarzeń na pewno go zapamiętam?

- postawienie się faworytom przez zespoły pokroju Albania

- Gabor Kiraly jako najstarszy uczestnik rozgrywek w historii (jego dresowy ubiór zna chyba każdy)

- Joachim Loew obwąchiwujący siebie (i grzebiący tu i ówdzie)



- świetne interwencje Fabiańskiego, znakomita gra Pazdana, niewidoczny Lewy oraz pudłujący Milik

- o Islandii osobna rubryka; to już kandydat zasługujący na miano rewelacji turnieju



- no i wreszcie Will Grigg's on fire, czyli kibicowski hymn tych mistrzostw
(link tutaj)  https://www.youtube.com/watch?v=eOpGCGtCVsE&feature=share

Całe podsumowanie Euro napiszę osobno. Uważam, że będziecie wtedy czerpali większą satysfakcją niż jak czytanie wypocin poniżej.


08 czerwca 2016

Prognoza Mistrzostw Europy 2016

Krótko o Polakach

Już w piątek nadejdzie moment, na który czekała cała piłkarska Europa - rozpoczną się Mistrzostwa Europy we Francji. Na inaugurację gospodarze zmierzą się z reprezentacją Rumunii. Dla nas będzie to trzeci start w Euro, w tym drugi po wywalczeniu promocji w kwalifikacjach. W niedzielę o godzinie 18 w Nicei nasi kadrowicze zagrają z Irlandią Północną. I to starcie potraktujemy jako finał. Aby mieć dobrą pozycję wyjściową do meczów z Niemcami i Ukrainą, należy to spotkanie po prostu wygrać. Zadanie wydaje się trudne, ze względu na passę dwunastu gier bez porażki zawodników z Ulsteru, ale jak najbardziej możliwe do zrealizowania. Siłę ognia rywali stanowi w zasadzie tylko dwóch zawodników - Kyle Lafferty oraz Steven Davis. Ten pierwszy zmaga się z dolegliwościami i jego występ stoi pod znakiem zapytania. Jednakże Irlandczycy z pewnością poradziliby sobie także bez niego, ponieważ ich główną bronią są stałe fragmenty gry. Przez większą część meczu wybierają opcję tzw. łupanki do przodu, co jest ich znakiem rozpoznawczym. Nie stwarzają sobie zbyt wielu okazji do zdobycia gola, za to dużo biegają i prezentują solidną obronę.
Pozostaje nam obnażyć słabe strony Irlandii Północnej i wykorzystać nadarzające się sytuacje. Jeśli chcemy pozostać w turnieju to zwycięstwo znacząco przybliży nas do następnej fazy rozgrywek, w innym wypadku o 1/8 finału będziemy chyba mogli zapomnieć.
Największymi przegranymi w ekipie Adama Nawałki są Paweł Wszołek i Maciej Rybus. Do grona kontuzjowanych po spotkaniu z Litwą dołączył Kamil Grosicki i w jego przypadku zaczęła się walka z czasem. Wydaje się, że w meczu z Niemcami będzie już do dyspozycji trenera. Michał Pazdan i Kuba Błaszczykowski również dochodzą do siebie, ich występ w niedzielny wieczór nie jest zagrożony.

Prognoza wydarzeń


Myślę, że całkiem spore szanse na awans do ćwierćfinału mają reprezentacje Austrii, Chorwacji czy Słowacji. Poza tym spodziewam się doborowego grona w tej fazie turnieju, czyli Francji, Hiszpanii oraz Niemiec. Zestaw z Anglią, Belgią i Portugalią stanowi dla mnie swoistą zagadkę. Wśród którejś z wymienionych drużyn jawi się przyszły mistrz Starego Kontynentu. Zadecydują detale - w czasie imprezy pojawią się plusy, które potem będą znikać i zamieniać się w kosztowne błędy prowadzące do wyrzucenia kolejnych zespołów poza burtę rozgrywek. Krótko mówiąc ktoś zginie od własnej broni, ponieważ nie będzie wiedział jak się nią dalej posługiwać.
Mój typ gwiazdy mistrzostw to Eden Hazard, który w końcu zaprezentuje swoje prawdziwe oblicze, skuteczny Harry Kane, a także bezlitosny Thomas Muller. W ich cieniu zapewne pozostaną pracusie, tacy jak Blaise Matuidi czy Luka Modrić. Niektóre ekipy wystąpią z wyodrębnionym liderem (Alaba, Bale, Hamsik, Ibrahimović), ale mimo to i tak są w stanie wskoczyć na wysoki pułap w stosunku do swoich możliwości.
Zastanawiam się i wciąż rozważam co napisać o dwójce Cristiano Ronaldo i Antoine Griezmann. To przecież oni powinni być uważani za głównych faworytów do tytułu króla strzelców. Jednakże zmęczenie jest w stanie pokonać każdego, a powszechnie wiadomo jakie trudy nosi ze sobą rozegranie finału Ligi Mistrzów. Moim zdaniem na Euro najjaśniej rozbłyśnie gwiazda kogoś spoza absolutnego topu, a wśród młodzieży Dele Alliego, Kingsleya Comana czy (miejmy nadzieję) Arkadiusza Milika.

Dodam jeszcze tylko, że najwięcej triumfów w historii Mistrzostw Europy mają Hiszpanie oraz Niemcy - po trzy. Kto okaże się największym szczęśliwcem w Parku Książąt? O tym przekonamy się 10 lipca, po finale rozegranym na Stade de France. Natomiast ja postaram się być na bieżąco z rozgrywkami i od czasu do czasu skrobnąć coś tu sobie. 

26 kwietnia 2016

,,Gwiazda na życzenie - Nicolas Gaitan"


Dzisiaj pod lupę trafia jeden z najlepszych argentyńskich skrzydłowych- Nico Gaitan. Zawodnik ten jest niezwykle kreatywny, na dodatek to lider zespołu Benfiki Lizbona. Obecne sukcesy pozwalają stawiać go na piedestale, ale jak wyglądały jego początki?
Jak każdy nastolatek z Ameryki Południowej, również i on marzył o karierze piłkarskiej. Chłopiec urodzony w San Martin, na początku 2007 roku trafił z juniorów Boca Juniors do rezerw. Wrażenie jakie wywarł na trenerach było na tyle duże, że pozwoliło awansować do kadry pierwszej drużyny. Po dołączeniu przez sztab, powoli wprowadzano go do Argentyńskiej Ekstraklasy, aż w końcu zaczął grać regularniej w klubie z Buenos Aires. Już wtedy widać było, że lewonożny gracz posiada rozszerzony wachlarz możliwości technicznych. W systemie 1-4-3-1-2 zaczynał jako lewy pomocnik, mający przed sobą tercet Riquelme - Palacio - Palermo. Czasami dostawał szansę na pozycji dowodzącego atakami, czyli rozgrywającego, zajmowanej przez legendarnego Riquelme. Zainteresowanie osobą Gaitana zaczęły przejawiać znane marki europejskie.
W lipcu 2010 roku zasilił szeregi Benfiki. Do Lizbony trafił za 8,40 mln euro. Został naturalnym zastępcą Angela Di Marii, sprzedanego do Realu Madryt. W pierwszym sezonie u Jorge Jesusa, zajmował pozycję lewo i prawoskrzydłowego. Wraz z Eduardo Salvio byli odpowiedzialni za dostarczanie piłek Oscarowi Cardozo, czy też Brazylijczykowi Limie. Dało to efekty w postaci dwóch finałów Ligi Europy z rzędu. Triumfy na krajowym podwórku nie osłodziły przegranych z Chelsea, a także z Sevillą. Po raz pierwszy Nico przyczynił się do mistrzostwa Portugalii w sezonie 13/14, a w następnym udało się je skutecznie obronić.
W obecnych rozgrywkach Ligi NOS, Orłom znowu wiedzie się dobrze. Warto prześledzić metamorfozę jaką przeszedł Gaitan po przyjściu na ławkę trenerską Ruiego Vitorii. Argentyńczyk znany przede wszystkim z cech zwinnego i piekielnie szybkiego zawodnika, zmienił się w reżysera gry portugalskiej ekipy i wciąż się rozwija. U obecnego szkoleniowca ma więcej swobody, w zasadzie robi co chce. Jeśli chodzi o zadania defensywne to drużyna ma z niego tyle pożytku co Barcelona z Leo Messiego. Właściwie jest nieobecny, tylko czyha aż ktoś z zespołu odbierze piłkę i pośle ją do niego. Z futbolówką lubi ścinać ze skrzydła do środka, a także wypuścić ją sobie na wolne pole i czekać na wbiegających partnerów, kątem oka obserwując ich ruchy. Jego rajdy sieją popłoch w szeregach obronnych przeciwnika, a defensorom potrafi też namieszać w głowach. Nie przypadkiem w obecnym sezonie w 23. spotkaniach ligowych ma 14 asyst. Z podań skrzętnie korzysta Jonas, który wciąż walczy o Złotego Buta, przyznawanego najlepszemu strzelcowi w Europie.
Jego solidne występy pomogły awansować Benfice do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. W ośmiu meczach strzelił cztery gole i zanotował trzy asysty. Tym samym wysyła znaki opiekunowi Albicelestes. Gerardo Martino na pewno rozważa zabranie Gaitana na tegoroczny turniej Copa America. 28-letni skrzydłowy zadebiutował w barwach swojego kraju w 2009 roku. Na swoim koncie ma 12 występów, w których strzelił dwie bramki. Dla porównania, obdarzony nieco większym talentem Di Maria, w 72. meczach uzbierał 16 trafień. Nie może dziwić reprezentacyjny dorobek obu playmarkerów, ponieważ nieco gorsza kopia gracza PSG to właśnie Nicolas Gaitan.

25 marca 2016

,,Historie (nie)zapomnianych klubów - Parma"


Każdy kibic znający się na futbolu, wie że miejsce Parmy jest w Serie A. Po ogłoszeniu bankructwa w zeszłym roku, niestety już tak nie jest. Fani Crociatich mogą ze świecą szukać i wypatrywać czasów, kiedy to ich drużyna biła się o mistrzostwo Włoch. Ostatnie dwadzieścia lat to symbol wzlotów i upadków Gialloblu.

Klub powstał 27 lipca 1913 roku jako Verdi FC. Nazwa była hołdem dla znanego kompozytora, Giuseppe Verdiego, urodzonego w tym mieście. Pod koniec tego samego roku, zmieniono szyld na Parma FC. Mecze są niezmiennie rozgrywane na stadionie Ennio Tardini aż do dzisiaj. Barwy pozostają takie same, niebiesko-żółte.

Do lat sześćdziesiątych, Parma balansowała między Serie B, a Serie C. Pod koniec dekady spadła z trzeciej ligi i zaczęła tułaczkę po niższych klasach już jako Parma AC.
Odbudowa nastąpiła w latach osiemdziesiątych, gdy drużynę objął Arrigo Sacchi i wprowadził ją do drugiej ligi. Trener, który swoje największe sukcesy święcił z Milanem, jest stawiany jako wzorzec przez Carlo Ancelottiego. Szkoleniowcy uważani za jednych z najlepszych na świecie posiadają swoje wzory do naśladowania, dla przykładu dla Pepa Guardioli mistrzem w tym fachu jest Marcelo Bielsa.
Czas świetności przypadł na lata dziewięćdziesiąte. Zespół przejął Nevio Scala i od razu wprowadził go do Serie A. Parma stała się solidną drużyną. W 1992 roku sięgnęła po Puchar Włoch. Również w Europie zaczęły przychodzić sukcesy. Najpierw w 1993 roku udało się wygrać Puchar Zdobywców Pucharów i Superpuchar Europy, a dwa lata później Ducali zdobyli Puchar UEFA, po zwycięstwie z Juventusem w finale. W składzie znajdowały się takie postacie jak Dino Baggio, Gianfranco Zola czy Faustino Aspirilla. Najlepszy sezon ligowy w historii miał dopiero nadejść. Pod wodzą Carlo Ancelottiego, Parma w sezonie 1996/1997 przegrała tytuł z Juve dwoma punktami. Ekipa rosła w siłę, już wtedy w składzie byli m.in. Buffon, Cannavaro, Thuram, Chiesa czy Crespo. Ich przyszłość jest doskonale znana przez fanatyków tego sportu. Trzech pierwszych grało razem dla Starej Damy przez kilka lat. Tylko Gianluigi Buffon dalej występuje w Bianconerich i jest legendą. Znakomity golkiper pobił w niedzielę rekord bez puszczonej bramki w Serie A i wynosi on teraz 973 minuty.
Najlepszy rok w historii klubu to 1999. Wtedy podopieczni Alberto Malesaniego dodali do klubowej gabloty trzy trofea. W finale Pucharu UEFA rozbili w pył Olympique Marsylia 3:0. Bramki strzelili Crespo, Vanoli i Chiesa. Sezon spędzony w Parmie przez jednego z moich ulubionych piłkarzy, Juana Sebastiana Verona, okazał się więc udany i zarazem sprzedaż jego czy też Hernana Crespo była nieunikniona. Otrzymano za nich niemałe pieniądze. Jednak sukces oznacza również zwiększenie kosztów, aby utrzymać jakość. Przeradza się to w długi i tego doświadczyła Parma.
Niebiesko-żółci w pamiętnym sezonie po raz drugi w historii zdobyli Coppa Italia, a także dorzucili triumf w Superpucharze Europy. W ten sposób spięli klamrą osiągnięcia z dwudziestego wieku. Kolejna dekada nie wyglądała już tak kolorowo. Jedyne poważniejsze trofeum to Puchar Włoch - trzecia i zarazem ostatnia edycja, w której gracze Gialloblu okazali się nie do pokonania na krajowym podwórku. Później były pamiętne boje z Wisłą Kraków w Pucharze UEFA, rosnący talent Adriano i kłopoty właściciela Parmy. Tak można podsumować to w skrócie, bo Calisto Tanzi, który założył w tamtym czasie jedną z największych włoskich firm, odnotował spektakularne bankructwo. W koncernie żywieniowym Parmalat wykryto dziurę budżetową w wysokości 14,5 mld euro. Sam Tanzi został za to skazany na 18 lat więzienia. Kibice zasiadający na Ennio Tardini chyba również są zdania, że dobrze mu tak, ponieważ powinien odpokutować to co zrobił drużynie, która znaczyła coś w Europie.
W 2004 roku powtórnie zmieniono nazwę na Parma FC. Odczuwano skutki sowicie nagradzanych piłkarzy i zarazem przepłacanych. Dużo pieniędzy wyrzucono w błoto na transferowe niewypały. Sytuację finansową podreperowała nieco sprzedaż Alberto Gilardino do Milanu za 25 mln euro. Sezon 07/08 zakończył się spadkiem do Serie B, jednak już po roku udało się wrócić na najwyższy szczebel rozgrywek. W następnych latach ledwo wiązano koniec z końcem, lecz udało się nawet zająć szóste miejsce, gwarantujące udział w Lidze Europy. Do startu w niej nie doszło, gdyż nie spłacono w terminie zaległości finansowych, co spowodowane było biurokratycznymi procedurami. Po tym wydarzeniu sprzedaż klubu zapowiedział prezes Tommaso Ghirardi.
Minął już rok odkąd sąd ogłosił upadłość klubu. W związku z tym warto prześledzić aktualną sytuację Parmy. Zajmuje ona pierwsze miejsce w Serie D, mając w dorobku 78 punktów po 32. kolejkach. Gra w lidze z takimi 'potęgami' jak Sammaurese czy Mezzolara, na pewno chluby nie przynosi. Miejmy nadzieję, że sytuacja, która obecnie ma miejsce wpłynie zdrowo na przyszłą politykę zespołu i na nowo postawi ten zasłużony klub na nogi.

09 marca 2016

,,Gwiazda na życzenie - John Stones"

Dzisiaj kilka słów o talencie czystej wody, jakim niewątpliwie jest John Stones. Angielski stoper rośnie nam na zawodnika światowej klasy. Z miesiąca na miesiąc czyni postępy i być może zobaczymy go w wyjściowej jedenastce Synów Albionu na Euro 2016. Bo to, że do Francji pojedzie jest niemal pewne. Tylko kataklizm, a w zasadzie kontuzja jest w stanie przeszkodzić mu we wzięciu udziału w swoim pierwszym wielkim turnieju.
Harmonijny rozwój
Stones urodził się 28 maja 1994 roku w Barnsley i jest wychowankiem klubu z tego miasta. Do pierwszego zespołu trafił w lipcu 2011 roku, przenosząc się z drużyny juniorów U-18. W grudniu tego samego roku podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt. Natomiast 17 marca zadebiutował w Championship, w przegranym meczu z Reading. Dobra gra nastolatka zwróciła uwagę możniejszych. Gracz mierzący 1,88 m, w 2013 roku postanowił zrobić kolejny krok do przodu w swojej karierze. 31 stycznia związał się pięcioletnim kontraktem z Evertonem, który za transfer zapłacił 3 miliony funtów i z pewnością nie żałuje tej inwestycji. Obecna szacunkowa wartość 21-latka to około dziesięć razy tyle.
Debiut w zespole z Liverpoolu przypadł na potyczkę w drugiej rundzie Pucharu Ligi ze Stevenage. Spotkanie na Goodison Park, które odbyło się 28 sierpnia 2013 roku, zakończyło się zwycięstwem gospodarzy 2-1. Pierwszy mecz ligowy w niebieskiej koszulce rozegrał nieco dwa tygodnie później. 14 września występ z Chelsea uczcił wygraną 1-0.
Five stars for this defender
Nowa umowa, podpisana 7 sierpnia 2014 roku oznaczała dla Johna sporą podwyżkę i gwarantowała mu 30 tysięcy funtów na tydzień. Działacze Evertonu doskonale zdawali sobie sprawę, że to gracz z wysokiej półki. O tym, że warto aby był sowicie nagradzany, może świadczyć nominacja do nagrody Złoty Chłopiec za rok 2014. Ostatecznie zgarnął ją piłkarz rywala zza miedzy, Raheem Sterling.
W lipcu, gdy zaczynał się sezon 2015-2016, zainteresowanie Johnem Stonesem wyrażała londyńska Chelsea. Jednak trzy oferty, w tym najwyższa opiewająca na 30 milionów funtów, zostały odrzucone. W dalszym ciągu tworzy parę środkowych obrońców The Toffees wraz z Philem Jagielką. W tym sezonie zgromadził 21 ligowych występów.
Młodzieniec z Barnsley zaliczał regularne występy w angielskich młodzieżówkach, aż do momentu kiedy powołanie przysłał Roy Hodgson. Debiut w seniorskiej reprezentacji zanotował 30 maja 2014 roku w meczu towarzyskim z Peru na Wembley. 2015 rok zakończył z trzema występami dla kadry narodowej, łącznie ma ich w dorobku siedem. Anglicy mogą spać spokojnie, ponieważ mają stopera na lata i będzie on jednym z najlepszych na świecie. Jego potencjał wyceniam na pięć gwiazdek. Na pięć możliwych, oczywiście w mojej skali. Ale żeby myśleć o klubowych sukcesach, prędzej czy później winien przenieść się do Manchesteru lub Londynu. Inaczej może się okazać, że więcej trofeów zdobędzie w międzynarodowych rozgrywkach, niż jak w barwach Evertonu.

26 lutego 2016

,,Wspomnień czar- Polska vs. Portugalia (Chorzów 2006)"

O najlepszym meczu Polaków w XXI wieku


Witam. Naszło mnie na napisanie kolejnego felietonu wspomnień. Tym razem opowiem o tym co wydarzyło się w pewien październikowy wieczór już blisko 10 lat temu...
Eliminacje Euro 2008 zaczęliśmy od porażki 1:3 z Finlandią u siebie. Po remisie z Serbią 1:1 i wyjazdowej męczarni z Kazachami, nadeszła kolej na starcie z portugalskim dream teamem. Ostatnimi sukcesami drużyny prowadzonej przez Luiza Felipe Scolariego było czwarte miejsce na niemieckim mundialu oraz wicemistrzostwo Europy po przegranej z Grekami w finałowej potyczce na Estadio da Luz w Lizbonie.
Do spotkania przystępowaliśmy w roli Dawida, natomiast goście w roli Goliata. 11 października 2006 roku graliśmy po raz pięćdziesiąty w roli gospodarza na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Jak się potem okazało, okrągły jubileusz nasza reprezentacja uczciła zwycięstwem, którego zupełnie nikt się nie spodziewał.

PolskaPortugalia
Eliminacje do ME 2008 · Stadion Śląski (Chorzów) · 11 października 2006 · godz. 20.00 ·
Widzów: 40 000 ·Sędzia: Wolfgang Stark
Flag of Poland (bordered).svg
2 - 1
(2-0)
Flag of Portugal.svg
Smolarek (9,18)
Nuno Gomes (90+1)
Wojciech Kowalewski
Paweł Golański
Jacek Bąk
Arkadiusz Radomski
Grzegorz Bronowicki
Jakub Błaszczykowski
Mariusz Lewandowski
Radosław Sobolewski
Euzebiusz Smolarek
Maciej Żurawski
Grzegorz Rasiak
Ricardo
Miguel
Ricardo Carvalho
Ricardo Rocha
Nuno Valente
Petit
Costinha
Simao Sabrosa
Deco
Cristiano Ronaldo
Nuno Gomes

Trener: Leo Beenhakker
Trener: Luiz Felipe Scolari
Kartki: Wojciech Kowalewski
Kartki: Simao Sabrosa, Ricardo Rocha

W siedmiu poprzednich konfrontacjach, czterokrotnie schodziliśmy z boiska pokonani. Raz padł remis - w Warszawie w 1978 roku, kiedy to Kazimierz Deyna zdobył gola wkrętką z rzutu rożnego, a kibice zgromadzeni na Stadionie Dziesięciolecia wygwizdywali go. Dwukrotnie udało nam się zwyciężyć. W 1976 r. w Porto, za sprawą dwóch bramek Grzegorza Laty, natomiast 10 lat później na MŚ w Meksyku. Jedyne trafienie w meczu w Monterrey zanotował ś.p. Włodzimierz Smolarek.

W spotkaniu, które odbyło się 2006 roku to my dyktowaliśmy warunki. Stworzyliśmy sobie o wiele więcej okazji niż portugalczycy. Co tu dużo mówić, myślę że sam skrót jest wymowny.

https://www.youtube.com/watch?v=oGo6OO3nb5g
Komentowali Dariusz Szpakowski i Grzegorz Mielcarski.

To my rozdawaliśmy karty, a w porównaniu do wygranej z Niemcami, więcej operowaliśmy piłką. Dwa gole Ebiego Smolarka odzwierciedlały przewagę. Co ciekawe, było co najmniej kilka sytuacji do podwyższenia wyniku. Niestety, piłka nie chciała już więcej wpadać do bramki strzeżonej przez Ricardo...
Od tego meczu zaczął się marsz w górę w tych eliminacjach. Leo Beenhakker po raz pierwszy wprowadził nasz zespół do Mistrzostw Europy. W tym roku będzie dane nam wystąpić na Euro po raz drugi po udanej fazie kwalifikacyjnej.

08 lutego 2016

,,Gwiazda na życzenie - Paulo Dybala"



Piłkarz urodzony 15 listopada 1993 roku w Laguna Larga, jest obywatelem zarówno Argentyny jak i Włoch. Do tej mieszanki dodam również fakt, że jego dziadek Bolesław mieszkał w Polsce, a konkretniej w Kraśniowie (woj. świętokrzyskie). Przez pewien czas było głośno na temat powołania Paulo do polskiej reprezentacji, jednak ten w pewnym momencie odniósł się do spekulacji - podziękował i grzecznie odmówił. O początkach jego kariery, przeszkodach, które napotykał na swojej drodze oraz szczęśliwemu splotowi wydarzeń, napiszę właśnie w tym artykule.

Bolesław Dybała, w trosce o bezpieczeństwo swojej rodziny podczas II wojny światowej, udał się na emigrację do Argentyny i stał się Boleslawem Dybalą. Najmłodszy syn jego córki urodził się jako Paulo Dybala i tak już się wszędzie przyjęło. Dziadek zmarł kiedy jego wnuk miał 4 lata, więc mógł go znać jedynie ze zdjęć i opowieści. Bliżej było mu do babci wywodzącej się z Neapolu. Rodzice okazywali mu specjalne względy, jako że był najmłodszym członkiem rodziny. Natomiast ojciec marzył, aby chociaż jeden z synów został w przyszłości zawodowym piłkarzem. Dwóm starszym braciom: Gustavo i Mariano, nie udało się zrobić zawrotnych karier, przed Paulo szansa na to stanęła szerokim otworem. Już jako 10-latek został zawodnikiem Instituto de Cordoba. Klub miał swoją legendę, związaną z Mario Kempesem - najmłodszym strzelcem gola w lidze w całej kampanii Instituto. Rekord pobił 17-letni Dybala.
Na każdy trening i mecz dojeżdżał 50 kilometrów, godzinę w jedną i godzinę w drugą stronę samochodem. Ojciec pomagał mu i brał na siebie obowiązki kierowcy, ale komplikacja sytuacji nastąpiła wtedy, gdy zaczął chorować na raka trzustki. Gdy osierocił synów, Paulo był 15-latkiem. Do dziś powtarza w wywiadach, że śmierć ojca to najgorsze co spotkało go w życiu. Załamany nie ruszał się z Laguny, pół roku spędził w pobliskim zespole. Jednak działacze klubu z Cordoby nie zapomnieli o swoim wychowanku, przeżywającym trudny okres. Zaproponowali mu internat z opieką i wyżywieniem, a chłopiec na to przystał.
W argentyńskiej ekstraklasie nie zdążył wystąpić. Skauci Palermo, świetnie zorientowani na południowoamerykańskim rynku (to samo tyczy się Udinese i FC Porto), namierzyli go na swój radar. Za 19-latka z drugiej ligi zaproponowano 12 mln euro, rozłożone w ratach. Z chłopca zmienił się w w mężczyznę, choć nadal bardzo szczupłego, którego godziny ćwiczeń na siłowni nie zamieniły w atletę. Uczył się powoli, rozkręcał w takim samym tempie. Zdecydowanie za wolno jak na miliony, które kosztował. W sezonie 2012-2013 Palermo chyliło się ku zapleczu Serie A, a Dybala nie potrafił temu przeciwdziałać. Dodatkowo trapiły go kontuzje. Grając w Serie B szło mu zdecydowanie lepiej, nabrał doświadczenia i pewności siebie. Uzbierał 5 bramek, a drużyna z Sycylii powróciła do elity. W poprzednim sezonie uzyskał 13 trafień i 10 asyst. Dziennikarze zaczęli wtedy pisać, że jest piłkarzem kompletnym, a technika i szybkość to jego największe atuty. Grał jak z nut, stąd wzięła się klauzula odejścia w jego kontrakcie, wynosząca 42 mln euro. Cała wartość Paulo opiera się na lewej nodze, która głównie podaje, drybluje oraz strzela.
Chętnych na jego usługi nie brakowało. Niespodziewanie to Juventus uprzedził konkurentów i zapewnił sobie przyszły transfer już w maju. Na konto drużyny z południa Włoch wpłynęło 40 mln euro (32 do wypłacenia w ciągu czterech lat, a 8 to bonusy). Jego zarobki sięgają 2,5 mln euro rocznie. Kontrakt podpisał na 5 lat, przywdziewając w Juve numer 21, tak jak kiedyś robili to Zidane czy Pirlo. Zadebiutował w wygranym 2:0 meczu z Lazio w Superpucharze Włoch, w którym strzelił drugiego gola. W obecnym sezonie w 23 ligowych grach strzelił 14 bramek, co daje średnią jednego gola na 122 minuty. Poza tym dołożył do tego dorobku 8 asyst. Jeśli chodzi o reprezentację Argentyny, Dybala pierwszy występ odnotował w spotkaniu eliminacyjnym Mistrzostw Świata 2018, zakończonym bezbramkowym remisem z Paragwajem. Dotychczas trzykrotnie zakładał koszulkę Albicelestes w meczach międzypaństwowych. Na razie nie może liczyć na regularne występy ze względu na bardzo mocną konkurencję Aguero, Higuaina czy Icardiego. Myślę, że już na MŚ 2022 zobaczymy duet napastników Dybala - Vietto, o ile obydwaj udowodnią swoją wartość ciężką pracą.

19 stycznia 2016

,,Historie (nie)zapomnianych klubów - wielkie Deportivo"



La Coruńa, miasto w północno- zachodniej Hiszpanii. Zamieszkuje w nim około 250 tys. osób. Pierwsze ślady osadnictwa w rejonie pochodzą z czasów przed rzymskich i umiejscowione są przy ulicach de Coruña i de Ferrol. Wojska Juliusza Cezara dotarły tu około 62 r. p.n.e. i nazwały osadę Brigantium. Rozkwit miasta nastąpił w II wieku, kiedy została zbudowana latarnia morska zwana Wieżą Herkulesa. Jest to najstarsza działająca latarnia morska na świecie. Poza tym to duży port handlowy i rybacki.
W 1906 roku oficjalnie założone zostało Deportivo de la Sala Calvet. Pierwszym prezydentem był Luis Cornide. Dwa i pół roku później król Hiszpanii- Alfonso XIII przyznał klubowi status "królewski" i sam został jego honorowym prezydentem. Od tego momentu klub nazywa się Real Club Deportivo de La Coruńa.
W sezonie 1940/1941 biało-niebiescy po raz pierwszy awansowali do Primera Division. Stało się tak po pokonaniu Murcii 2:1, a każdy z graczy dostał za to 2000 peset (20 euro). W 1945 r. drużyna spadła do drugiej ligi, ale już po pięciu latach uzyskała wicemistrzostwo kraju. W finale Deportivo przegrało z zespołem Atletico Madryt. Klub znajdował się w kiepskiej kondycji finansowej, wskutek czego nie było mowy o kolejnych sukcesach. Po spadku do drugiej ligi Depor balansowało między Segunda, a Terceta Division. W 1988 roku prezydentem wybrany został Augusto Cesar Lendoiro. Dług sięgał wtedy 4 mln euro. 
Po powrocie do najwyższej dywizji nastały lepsze czasy. Stało się tak od sezonu 89/90. W 1992 r. kontrakty z ekipą podpisali Bebeto oraz Mauro Silva. W pierwszym swoim sezonie, brazylijski snajper grając dla Deportivo, odebrał nagrodę Pichichi dla najlepszego strzelca ligi. Wtedy też Depor ulokowało się w La Lidze na trzeciej pozycji. Następne dwa lata to lokata wyżej w ligowej tabeli na finiszu rozgrywek. Po raz pierwszy udało się wygrać Copa del Rey. 10 czerwca 1995 Arsenio Iglesias przestał być trenerem Deportivo. Zastąpił go Walijczyk John Benjamin Toshack. W latach 1996/1997 podpisano 7-letni kontrakt z Canal+. Gwarantowało to 135 mln euro przychodów z transmisji. 
W kolejnym sezonie przybyli Djalminha i Luizao, a odeszli Rivaldo oraz Miroslav Djukić. W 1999 roku prezydent Lendoiro zatrudnił trenera Javiera Iruretę. Był to początek nowej ery w klubie.  Irureta dostał czas na zbudowanie potęgi i stosunkowo szybko mu się to udało. 
Otwarcie millenium to doskonały okres dla zespołu z Galicji. Jedyny czempionat- mistrzostwo Hiszpanii, udało się wywalczyć właśnie wtedy. Przed sezonem za 8,5 mln euro do kadry dokoptowano Roya Makaaya czy też obecnego trenera, a niegdyś prawoskrzydłowego- Victora Sancheza. 21 listopada 1999 r. ekipa z La Corunii wylądowała na szczycie ligowej tabeli. Później nastąpił dołek formy, o czym świadczy osunięcie się w ligowej stawce oraz odpadnięcie w dwumeczu z Arsenalem Londyn w Pucharze UEFA. Jednak 69 punktów i 22 goli Makaaya wystarczyło do upragnionego triumfu w rozgrywkach krajowych. Tytuł przyznano 19 maja 2000 roku, a 200 tysięcy ludzi rozpoczęło fetę na ulicach La Corunii. Co ciekawe, wspomniane 69 oczek nie było najlepszym osiągnięciem Deportivo w Primera Division. W sezonie 1996/1997 uzbierało ich 77, co pozwoliło zająć jedynie trzecią lokatę. Mistrzowski skład to: Songo'o- Romero, Naybet, Donato, Manuel Pablo- 'Turu' Flores, Mauro Silva, Flávio Conceiçao, Víctor Sánchez, Djalminha- Makaay. 
Poniżej zdjęcie historycznego wyczynu w dziejach Deportivo.



Po zdobytym tytule pożegnano się z Flávio Conceiçao i Pedro Pauletą. W ich miejsce kupiono trio z Atletico: bramkarza Jose Francisco Molinę (jemu słynny kołnierz w LM zafundował Marek Citko) , lewego obrońcę Joana Capdevillę (mistrza Europy z 2008 roku, znanego również z występów w Villarreal) oraz człowieka, który jest żywą legendą klubową- Juana Carlosa Valerona (środkowego pomocnika i dyrygenta gry). Bajeczny technik, grający 10-15 lat temu na swoim najwyższym poziomie- jak dla mnie był on połączeniem Iniesty i Pablo Aimara. Przyszli też dwaj napastnicy- Walter Pandiani i Diego Tristan. Okazały się to kapitalne wzmocnienia. Popisowa partia tego duetu rozegrała się w domowym meczu z PSG. Francuzi prowadząc do przerwy na Riazor 3:0, przegrali 3:4, a hat-trickiem mógł się poszczycić Urugwajczyk Pandiani. Deportivo po pokonaniu AC Milan dostało się do ćwierćfinału, ale tam musiało uznać wyższość Leeds. Sezon został zwieńczony wicemistrzostwem. 
Następny rozpoczął się od pozyskania lidera środka pola, Sergio i dwóch graczy na lewą stronę- Hectora oraz Amaviski. W Lidze Mistrzów dwukrotnie udało się ograć Manchester United- 2:1 u siebie i 3:2 na wyjeździe. Dzięki dwóm zwycięstwom i aż czterem remisom, biało-niebiescy wyszli z grupy z pierwszego miejsca. Kolejna faza to dwumecze z Bayerem Leverkusen, Arsenalem i Galatasaray. Znowu 10 punktów, tym razem jednak za Aptekarzami. W ćwierćfinale nastąpił definitywny koniec przygody po wyeliminowaniu przez... MU. 0:2 i 2:3, te wyniki nie pozwoliły Depor przejść dalej i powalczyć o historyczny sukces. A tymczasem w rodzimych zmaganiach, skończyło się znów na drugiej lokacie, za plecami Valencii i wygranym Pucharze Króla, po doskonałym meczu z Królewskimi- 2:1 po golach Sergio i Tristana. Ten drugi to łowca pola karnego co potwierdził jego dorobek bramkowy, który zamknął się na 21. trafieniach i dał mu koronę króla strzelców. 
Realowi nie udało się w 2002 roku ugrać czegoś więcej niż w rywalizacji w Champions League. W kraju zwyciężyli w latach 2001 i 2003, a ich trzykrotny triumf z rzędu przedzieliła ekipa Nietoperzy, z liderem formacji obronnej, Robertem Ayalą czy z piekielnie szybkim Vicente. Dwa finały pod rząd, z Realem Madryt w Paryżu oraz z Bayernem Monachium w Mediolanie, mogą cechować tylko fachowca najwyższej klasy. Uważam je za największy sukces Hectora Cupera w karierze trenerskiej. Argentyńczyk po tych dokonaniach zgasł i nie wiele osób pamięta o jego zasługach dla jakiejkolwiek z prowadzonych przez niego drużyn (chociażby wicemistrzostwo Włoch z Interem). Został on zastąpiony przez Rafę Beniteza, niedawno zwolnionego z funkcji menedżera Realu. Od razu wygrał z Valencią mistrzostwo Hiszpanii i powtórzył to osiągnięcie w sezonie 03/04, kiedy do niego dołożył Puchar UEFA po zwycięskim finale 2:0 z Olympique Marsylia. 
Ale właśnie w lecie 2002 r. Deportivo ograło Nietoperzy w Superpucharze. Na Riazor ściągnięto za łączną sumę 38 mln euro trzech nowych piłkarzy: Jorge Andrade, Roberto Miguela Acunę i Alberta Luque. Z tego sezonu warto zapamiętać hat-trick Roya Makaaya w Monachium oraz... jego odejście do Bawarczyków za 19 mln. 3 miejsce na koniec, półfinał Copa del Rey i przegrana z Mallorcą oraz odpadnięcie w drugiej fazie Champions League. 9 goli Makaaya, oprócz osobistego osiągnięcia, zdało się na nic. Najlepszy pod tym względem Ruud van Nistelrooy miał ich na koncie 12. Pierwszy w grupie znowu United, ach ta ironia losu... Juventus, który zgromadził również 7 punktów (tyle samo miała też Bazylea!), znalazł się w finale, po wiktorii z ekipą Królewskich rundę wcześniej. Z Realem żółtą kartkę dostał Pavel Nedved, przez co nie mógł zagrać w decydującym starciu z Milanem na Old Traffold. Wspaniały pojedynek na karne wygrali Rossoneri, a Paolo Maldini jako kapitan mógł wznieść do góry puchar.
Przyszłoroczna edycja była najlepszym występem Deportivo w historii. W III rundzie kwalifikacji odprawiło z kwitkiem Rosenborg Trondheim, ale męczarnie były okrutne. Bez rozstrzygnięcia w Norwegii i wygrana 1:0 u siebie, ale jak to mówią- sukces rodzi się w bólach. W starciach grupowych komplet zwycięstw na swoim stadionie- 3:0 z AEK-iem Ateny, 1:0 z AS Monaco i 2:0 z PSV Eindhoven. Na wyjazdach powodziło się znacznie gorzej, tylko punkt za remis w Grecji. I to zaważyło o miejscu drugim, za plecami klubu z Księstwa. Brak rozstawienia oznaczał konieczność zmierzenia się z Juventusem. Dwa razy po 1:0 i Depor szykowało się do ćwierćfinału z inną włoską drużyną, Milanem. Pierwsze spotkanie obejrzałem w telewizji i byłem pod wrażeniem zwycięstwa 4:0. To co robili Kaka z Szewczenką wywoływało u mnie ciarki na plecach. To nie był futbol, to był kosmos! A może i Cosmos, biorąc pod uwagę fakt, że piłkę w USA rozpopularyzował inny brazylijczyk, Pele, grający kiedyś w New York Cosmos, a Ricardo Kaka występuje obecnie w Orlando City. 
Rewanż to arcydzieło w wykonaniu gospodarzy, którzy mozolnie odrabiali straty.  Poniżej skrót, który na prawdę polecam zobaczyć. Znakomity mecz, którym będzie można się szczycić latami. Półfinał to niestety druzgocąca porażka z FC Porto- ten jeden krok dzielił Hiszpanów od decydującego starcia z AS Monaco i wzięcia rewanżu za klęskę 3:8 na ich stadionie. Niestety nie dane było im zagrać na Veltins Arena. Bezbramkowy remis na Estadio do Dragao nie był zły, natomiast porażka u siebie 0:1 przekreśliła wszelkie nadzieje. Porto zwyciężyło z Monako 3:0, po golach Carlosa Alberto, Deco i Alejniczewa. Jose Mourinho po zdobyciu Pucharu UEFA i Champions League, objął stery zespołu Chelsea Londyn. Deportivo od tamtej pory zaczęło ostry zjazd w dół. Lokowało się w środku ligowej tabeli aż do sezonu 2010/2011, kiedy to nastąpił spadek do Segunda Division. Po roku tułaczki na zapleczu udało się wrócić na właściwe tory, ale tylko na moment. 19 miejsce było najgorszym w najwyższej klasie rozgrywkowej w tym wieku. Oznaczało kolejną walkę, o grę na Camp Nou z pierwszą kadrą Barcelony czy na Bernabeu z Realem, zamiast z Barcą B czy Castillą. Za pierwszym razem 91 punktów dało pewny awans, tym razem do zajęcia drugiego premiowanego miejsca wystarczyło 69 oczek. 
Przekorny los daje znać o sobie co jakiś czas. Odczuwa to także drużyna Deportivo. Raz na wozie, raz pod wozem. W poprzednich latach byli piłkarze na poziomie, jak chociażby Andres Guardado, Luis Filipe Kasmirski, czy teraz Lucas Perez, ale takiego kolektywu jaki tworzył cały zespół Deportivo 10- 15 lat temu, próżno szukać. Trzeba liczyć na zdolną młodzież oraz na politykę, która zakłada duży zarobek na najbardziej utalentowanych wychowankach. Ten sposób to okazja na redukcję zadłużenia, a w Hiszpanii jest to zaraza na wielką skalę.
Na tym kończę swoją opowieść o pięknych czasach dla Deportivo La Coruña. Dziękuję wszystkim czytelnikom za odwiedzanie mojej strony i za cierpliwość w stosunku do młodzieńca, który stara się rozwijać swoją życiową pasję.

Filmik pokazujący próbkę możliwości ikony Depor- Juana Carlosa Valerona.
https://www.youtube.com/watch?v=4jT-_xAatFo 

Jeden z najlepszych meczów Deportivo w historii- sezon 2003/2004 i rewanżowe spotkanie ćwierćfinałowe w Lidze Mistrzów z Milanem na Estadio Riazor. Pierwszy mecz na San Siro zakończony zwycięstwem Rossonerich 4:1, ten drugi miał być tylko formalnością...
https://www.youtube.com/watch?v=KPGzaS9lvUA

07 stycznia 2016

,,Niespełnione talenty- Freddy Adu, czyli jak rozmienić talent na drobne"

Za oknem śnieg, nie widziany już od prawie miesiąca oraz Święto Trzech Króli. W domu fotel, komputer i ciepła herbata, a pod lupę dzisiaj trafia jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk Football Managera. Poznajcie lub przypomnijcie sobie o Freddym Adu. Jako 14-letni chłopak był nazywany 'nowym Pele'.



Urodził się 2 czerwca 1989 roku w Temie, jako Fredua Koranteng Adu. Również wychowywał się w tym mieście położonym na południu Ghany. Gdy miał 8 lat, jego matka dostała zieloną kartę i wraz z rodziną przeniosła się do Rockville. W 2003 roku zostali obywatelami Stanów Zjednoczonych. Właśnie tam Adu uczęszczał do prywatnych szkół, a także grywał w młodzieżowych drużynach piłkarskich. Podczas jednego z turniejów U-14, na którym wybrano go MVP, wypatrzyli go skauci Juventusu i Lazio. W wieku 14 lat został wybrany w drafcie MLS przez ekipę D.C. United.
Pierwsze kroki w Major League Soccer postawił 3 kwietnia 2004 roku, stając się najmłodszym zawodnikiem w historii amerykańskiego sportu. Dwa tygodnie później strzelił swoją pierwszą bramkę w lidze. Wraz z zespołem D.C. United, trenowanym przez Piotra Nowaka, zdobył Puchar MLS. Zaliczył również świetne występy w młodzieżówce, czym zwrócił na siebie uwagę Manchesteru United czy Interu Mediolan. W 2006 roku zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Jego dorobek w kadrze zamknął się na 17-stu meczach, w których uzyskał 2 gole. Ostatni mecz w zespole narodowym rozegrał podczas Gold Cup 9 lipca 2009 z Hondurasem.
Następnie zaczął tułaczkę po świecie. Trafił do Salt Lake City, po czym jedyny raz w jego karierze, ktoś odważył się wyłożyć za niego gotówkę. Po przyjściu za 1,5 mln euro do Benfiki i spędzonym sezonie, został wypożyczony do AS Monaco także na rok. W ostatnich dniach letniego okna transferowego w 2009 roku, oddano go na 4 miesiące do pobliskiego Belenenses. Cały 2010 r. to epizod w Arisie Saloniki, a 6 miesięcy kolejnego- w tureckim Rizesporze. Do czerwca 2011 r. Benfika miała cierpliwość do faceta, jednakże wreszcie musiała się ona skończyć. Nieoszlifowany diament, nie robiący postępów na miarę możliwości, oddała za darmo Philadelphii Union. 24 marca 2013 r. trafił na kolejne wypożyczenie, tym razem do Bahii, ale 8 listopada z powrotem wrócił do USA. Po nieco ponad dwóch tygodniach, gdzie trenował w szeregach drużyny z Filadelfii, pożegnano się z nim bez żalu. Dopiero 25 lipca 2014 roku podpisał następny kontrakt. Jednak Freddy, który nigdzie nie spełnił należytych oczekiwań, strasznie się zniżył i być może niebawem zobaczymy go w polskiej Ekstraklasie. Jeszcze 1,5 roku temu wybrał serbską Jagodinę, by na Nowy Rok (2015) dostać newsa o rozstaniu. Pod koniec marca powiało go... do Finlandii, a konkretnie do zespołu KuPS z Kuopio. Nie wiem czy ma on pojęcie o skokach narciarskich, ale sezon dla skoczków dobiegł już końca tydzień wcześniej. Konkurs w Kuopio, który miał się odbyć 10 marca, odwołano z powodu niekorzystnej pogody i przeniesiono niewiele dalej, do Puijo. Ani nie spotkał Stocha ani nie odbudował formy, ponieważ w połowie lipca zakotwiczył w Tampa Bay Rowdies. Klub mało znany, ale jaka to ulga, że na ten moment to jego ostatni zespół!
Przykro patrzeć na to jak potoczyła się kariera 26-latka. Miał on przysłowiowe papiery na grę, ale chyba nie do końca poukładaną głowę, zapewne trafił też na nieodpowiednich ludzi. W piłce zdarzają się takie przypadki. Czy ktoś pamięta jeszcze o gwiazdkach Championship Managera, To Madeirze czy Maximie Tsigalko? Nawet Miles Jacobson, dający nastolatkowi potencjał w grze wynoszący -9, nic nie poradzi, gdy młokos trwoni talent, pieniądze, a po pięknej rubryce w Fmie pozostają tylko wspomnienia...